Matki dojrzałe uczuciowo
Chcemy zastanowić się nad dojrzałością uczuciową kobiet koncentrujących się niejednokrotnie nadmiernie (nie waham się tego określenia użyć) na własnych dzieciach. Trudno w tym miejscu definitywnie rozstrzygnąć, czy kobiety popycha do tego miłość, czy egoizm: zachłyśnięcie się swoimi uczuciami. Matka kierująca się miłością poświęca się dziecku, wiedząc, jak pierwszoplanowe – ogromne i subtelne zarazem – są potrzeby emocjonalne maleństwa, wiedząc, że jego rozwój zależy od zapewnienia mu poczucia bezpieczeństwa i otoczenia go miłością. Stała obecność mamy, jej dotyk (tzw. kontakt cielesny), jej spojrzenie (kontakt wzrokowy), jej ukierunkowana na niemowlę uwaga w sposób intensywny dają znać dziecku, że jest kochane. Te prawdziwe i fundamentalne potrzeby każda kochająca mama powinna znać i spełniać. Znakomitą szansą jest karmienie piersią. Niewiele matek wie, że jedyna odległość ostrego widzenia niemowlaka to dwadzieścia kilka centymetrów – dystans od piersi do twarzy matki. Kochający ojciec powinien pomóc żonie, by od zaspokajania naturalnych, uprawnionych potrzeb dziecka nie uciekała. Co zresztą wielu kobietom się zdarza, z wielką szkodą dla rozwoju dzieci.
Dla normalnej, wrażliwej kobiety kontakt z małym dzieckiem jest, mimo całego trudu, fascynujący i nadzwyczaj przyjemny. Nie ma w tym oczywiście niczego złego, jest to swoista nagroda Stwórcy za podjęcie trudu macierzyństwa. Istnieje jednak pewne zagrożenie, że fascynacja własnymi uczuciami stanie się ważniejsza od troski o właściwie rozumiane dobro dziecka. Wówczas miłość ustępuje miejsca swemu zaprzeczeniu – egoizmowi. Motywacją działania nie jest już dobro dziecka, lecz zafascynowanie własnymi przeżyciami mamusi. Rozróżnienie tych dwu przeciwnych postaw w podejściu matki do niemowlęcia – miłości i egoizmu – dla zewnętrznego obserwatora, jest praktycznie niemożliwe. Jednak dla małżeństwa jest to wyraźnie wyczuwalne.
Postawa miłości, troski o dobro dziecka, widziane w dalszej perspektywie czasowej, każe kobiecie zatroszczyć się uczciwie o dobrą relację z mężem. Przecież tak naprawdę najważniejszym elementem w klimacie wychowania dziecka jest piękny przykład miłosnej więzi jego rodziców. Miłość do dziecka nakazuje kobiecie podjąć trud budowania tak ważnej dla niej samej do końca życia, coraz lepszej więzi uczuciowej z mężem. Mimo że cała natura popycha ją ku dziecku, ona rozumnie narzuca sobie trud inwestowania w więź z mężem. Kobieta taka potrafi np. w chwili, gdy najnormalniej zapłacze dziecko, nie zrywać się na równe nogi i nie przerywać w pół słowa mówiącemu coś właśnie do niej mężowi. Przeciwnie, prosi by spokojnie skończył. Dziecku chwila płaczu nie zaszkodzi, a mąż otrzymał od żony bezcenny komunikat: „Ty jesteś dla mnie najważniejszy, dziecko może chwilę poczekać". Powinna również dla dobra rodziny starać się o budowanie więzi mąż- dziecko. Trzeba w tym mężowi pomóc. Normalny mężczyzna bowiem znacznie bardziej niż kobieta boi się kruchości i delikatności niemowlęcia. Najchętniej zająłby się dzieckiem dopiero wówczas, gdy ono zacznie z sensem gadać. By nie stracić pierwszych lat dla rozwoju jego więzi z ojcem mądra kobieta-żona-matka powinna zatroszczyć się o ułatwienie kontaktu ojca z dzieckiem. Jednym z prostszych sposobów jest zaangażowanie męża do czynności pielęgnacyjnych, spośród których szczególne miejsce zajmuje wieczorna kąpiel. I tu mamy prosty test na postawę kobiety w jej relacji z dzieckiem.
Miłość każe jej, mimo obaw, włożyć dziecko w ręce ojca na czas kąpieli. Przecież rozumowo rzecz biorąc, jest ono w rękach ojca bezpieczniejsze niż w rękach matki. Po pierwsze, mężczyzna bardziej boi się, że zrobi krzywdę maleństwu, jest z nim, jego delikatnym ciałem mniej oswojony i w efekcie jest bardziej uważny od kobiety. Po drugie, jako mężczyzna ma bardziej skupioną uwagę na tym, co robi, i nie ma obawy, że zostawi na chwilę dziecko, by wykonać jakąkolwiek inną czynność. Po trzecie, ma większe i silniejsze dłonie, więc łatwiej mu utrzymać dziecko nawet gwałtownie fikające w wodzie. Biorąc ponadto pod uwagę korzyści płynące z wczesnego budowania więzi między ojcem a dzieckiem, każda kochająca matka powinna, jeżeli to tylko jest praktycznie możliwe, pozostawić mężowi kąpiel dziecka. Sam jestem ogromnie wdzięczny mojej mądrej żonie, że mi powierzyła kąpiel zaraz po urodzeniu się pierwszego dziecka. Pewnie bardzo się bała. Ja zresztą też, lecz efekty były bardzo piękne, co łatwo ocenić po latach. Pierwszy raz żona wykąpała naszą pierworodną Marysię, gdy dziecko miało pół roku. Była to konieczność w związku z moim wyjazdem służbowym za granicę. Zresztą zanim pozwoliłem żonie wykąpać samodzielnie córkę, musiała odbyć pod moim surowym okiem tygodniową praktykę. Wspominam te dawne czasy z rozrzewnieniem, uśmiechem i wdzięcznością dla żony. Znam przypadki, kiedy mąż-ojciec, zasmakowawszy w tym, za nic w świecie nie odstąpił nikomu kąpieli swych malutkich dzieci. Chociaż był fanatycznym kibicem piłki nożnej, którego normalnie żadna siła nie była w stanie oderwać od telewizora, na hasło „kąpiel" zrywał się od oglądanego właśnie meczu, bez względu na sytuację na boisku.
Dojrzała uczuciowo i mądrze kochająca dziecko matka troszczy się o rozwój jego właściwej więzi z ojcem. Posuwa się nawet do takiego heroizmu, biorąc w iyzy swe powierzchowne odczucia, że stara się np. nauczyć dziecko, by pierwszym wypowiedzianym przez nie po „guganiu" prawdziwym słowem było: TATA. Dzięki żonie przeżywałem tę radość i z pewnością miała ona wpływ na wczesną budowę moich dobrych więzi z dziećmi. Bywało u nas tak, że gdy wszystko pozostawało w porządku, dzieci mówiły: „tata, tata". Gdy zdarzała się jakaś awaria, pojawiało się płaczliwe: „mamaaaa!". Zazdrość o dobry kontakt męża- ojca z dziećmi u dojrzałej uczuciowo żony-matki nie ma miejsca, a nawet racji bytu. Jest natomiast prawdziwa radość, bo oto kształtują się właściwe i piękne warunki do rozwoju ich (nie: jej) dzieci. Choć może to komuś wydać się dziwne, to jednak twierdzę, że powyższe podejście daje realną nadzieję, iż za jakieś dwadzieścia kilka lat odbędzie się spokojne odejście dziecka z domu, że problem konfliktów młodzi-teściowie może w ogóle nie zaistnieć. Przeciwnie, relacja ta może być dobra i budująca dla obu stron. Odważam się to napisać, bo życie to potwierdza. Znam takie budujące, choć niestety niezbyt liczne przykłady.